środa, 28 grudnia 2011

Transport na kartki

Zaraz po zdobyciu holenderskiej karty płatniczej, wzięłam mój bankowy "kalkulator" i zakupiłam sobie drogą online OV-chipkaart. Jest to sprytny system rozpowszechniony już w całym kraju wiatraków, dzięki któremu szybko, łatwo i sprawnie opłacasz przejazd środkami transportu. 

Jak to działa? Otóż otrzymujesz plastikową kartę ze swoim zdjęciem i nazwiskiem (tudzież anonimową, ale taką można kupić tylko w niektórych automatach na dworcu lub w kasie biletowej). Kartę można (i należy) doładować dowolną ilością euro w owym automacie lub zapisać na niej konkretne pakiety, np. bilet miesięczny. Potem sprawa jest już dziecinnie prosta. Wskakujesz do dowolnego pociągu, autobusu, tramwaju czy metra (działa na wszystkie środki transportu publicznego w kraju), meldujesz się na pokładzie ;) przykładając kartę do czytnika i jedziesz. Przy wysiadaniu musisz jedynie pamiętać, żeby się wymeldować w dokładnie taki sam sposób, w przeciwnym razie obciążą cię za podróż kwotą 4 euro (czyli kredytem pobieranym "w zastaw" kiedy wsiadasz do pojazdu). Lepiej nie zapominać. Z tego też powodu wsiadając trzeba mieć minimum te 4 euro na koncie. Inaczej kierowca każe ci wysiąść albo kupić jednorazowy bilet. Oczywiście są takie pojedyncze bilety o uroczej nazwie enkeltje (czyli w wolnym tłumaczeniu "jedyneczka"), ale są one stosunkowo drogie i nieopłacalne, jeśli zamierzasz przemieszczać się po mieście, na krótkich dystansach. 

Wszystko brzmi pięknie, nieprawdaż? Jednak tak idealne nie jest. Jest dobrze, póki nie potrzebujesz skorzystać z centrum obsługi klienta. Cóż się mianowicie stało... Wysłałam wypełniony formularz ze zdjęciem i opłatą. Czekam na przesyłkę. Po dwóch tygodniach (zapewniają, że czas dostawy to 7 dni roboczych) uznałam, że czas się skontaktować z nimi, co jest grane! Okazało się, że w jakiś magiczny sposób moje zgłoszenie im się zgubiło i nie ma go w systemie, więc poprosili o przysłanie im moich wszystkich danych jeszcze raz, tym razem mailem. Upewnili się: nie mają mnie. Proszę o potwierdzenie przelewu. Dalej mnie nie znajdują. Co w tej sytuacje zrobili? Poprosili o powtórzenie całej procedury ponownie za pośrednictwem ich strony i wysłanie całego zamówienia ponownie. W między czasie zwrócą mi pieniądze, które już wpłaciłam. Czas oczekiwania na przelew może potrwać do 3 miesięcy. Czy ich tam do jasnej cholery pogięło? A nie mogą tak po prostu wykorzystać danych, które im podałam i potwierdzenia przelewu, żeby mi tą durną kartę wystawić? Za skomplikowane?... 

Podsumowując, obsługę klienta mają fatalną, zresztą nie ja jedna podzielam to zdanie. Kazałam im spadać na drzewo i posłałam do diabła. Niestety pech sprawił, że mój rower został skradziony i chcąc być mobilna (i nie przepłacać), musiałam się przemóc i kupić cholerną kartę. Tym razem poszłam na dworzec i automat grzecznie wypluł mi anonimową OV-chip kaart z miejsca. Z systemu jestem zadowolona, ale obsługę klienta zamierzam omijać szerokim łukiem.

Cards for transportation

Just after I received my dutch debit card, I took my banking "calculator" and bought online my own OV-chipkaart. It's a smart tricky system working in the whole Windmill Country used for fast, simple and effective payment for the tickets in the public transport.

How does this work? You get a plastic card with your picture and name (or anonymous, but this version of the card is possible to buy only in some vending machines at the train stations or in ticket offices). The card should be charged with any amount of Euro in one of these machines. You can also buy any kind of service (like monthly ticket) and put on the card. Than it's childishly simple. You get in to any train, bus, tram or subway, you check in by approaching your card to the scanner and go. When you're getting off don't forget to check out in exactly same way, otherwise you're gonna be charged with the maximum cost of the trip, 4 Euro (it's also the credit your card is being frozen with when you're getting in). That's also the reason you need to have at least these 4 Euro on your card to travel with the ov-chipkaart system. Otherwise the driver may ask you to get out or buy a single way ticket. Of course you can easly buy these single way tickets with a lovely name enkeltje at any time, but they are a bit expensive and not profitable if you're traveling on a short distances. 

It all sounds great, isn't it? However it's not so perfect. It's good as long as you don't have a need to use their customer service center. What happened to me... I applied for the card, sent my picture and paid. It says I should get my card within 7 working day. Two weeks later without getting any, I contacted them to check what's going on. It appeared that in some magical way my application got lost and they don't have it in their system. So they asked me to send them all my data by mail, so they can check for sure. They did: still can't find. They asked me for sending them a confirmation of my payment. Still nothing. So what did they do? Asked me to fill the form online, pay again and sent the application once more. Meantime they'll give me back the money I already paid. Meantime in this case means up to 3 weeks. Really? What the fuck?... Can't they just use the whole data, informations and payment confirmation I gave them and send me this stupid card?! Is it what complicated? Dumb bureaucracy...

Summerizing, their customer service sucks! And it's not only my opinion. They are not really helpful. I told them to go to hell. Unfortunatelly since my bicycle got stolen if I want to be somehow mobile (and not overpay) I had to finally get this damn card. But this time I went to train station and the vanding machine did nicely, politely and immidiately spit out my new anonymous OV-chipkaart. I am pleased with the whole system, but the customer service I simply try to avoid. 

czwartek, 22 grudnia 2011

Krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku...

Narzekania się skończyły! Przygotowania do świąt pełną parą, a właściwie to wkraczają w fazę oczekiwania. Prezenty spakowane i upchnięte po kątach (niby ukryte), lampki przed domem zawieszone, dekoracje rozstawione w całym domu, ciasta upieczone, ciasteczka na choinkę polukrowane. Karp ukatrupiony. 

ciasteczka choinkowe made by me
biała pierzynka
 śnieg zaskoczył przyrodę

Wszystko nabiera coraz przytulniejszej atmosfery. Śnieg lekko sobie prószy za oknem i przykrywa cały krajobraz mojego "końca świata" bialutką kołderką. Po domu roznosi się zapach cynamonu. W przedpokoju króluje wielka jemioła, którą przytargaliśmy z tatą dziś z targu. Pierożki i uszka oczekują grzecznie w zamrażalniku. Nawet przypadkowo wysiane jesienią pomidory na parapecie zaczynają się czerwienić, jakby na święta. Brakuje jeszcze tylko choinki w salonie i Maurycego. Na szczęście przylatuje już jutro! Stęskniłam się przez te parę dni za myszą moją i jego popiskiwaniem. 

Muszę przyznać, że bardzo szybko przyzwyczaiłam się do tej sytuacji. W końcu to mój dom rodzinny,  jak dla mnie najprzytulniejsze miejsce na ziemi! A wieczorne rozmowy przez Skype momentalnie przywróciły wspomnienia sprzed tych ostatnich paru miesięcy, sprzed przeprowadzki. Już następnego dnia po przylocie czułam się, jakbym nigdy nie wyjechała. To samo zresztą powiedziała moja mama. Cóż... jestem tu bardzo odprężona. I mam wielką nadzieję, że ten weekend tu, podziała na Maurycego równie odprężająco. 

Na zakończenie pozostaje mi życzyć Wam wszystkim ciepłych i radosnych Świąt. Spokoju i miłości nie tylko przez te kilka dni w roku, natchnienia, motywacji i czerpania radości z tego co robicie. Dla podkreślenia uroczego przedświątecznego nastroju ostatnie słowo zostawiam naszej ulubionej Katie oraz jej kojącemu głosowi, który w tej piosence działa jak balsam na moją duszę. Wyczekuję jutra, kiedy będę mogła zawtórować jej "...from now on, our troubles will be miles away..."


Have Yourself a Merry little Christams everyone

Step by step, the Christmas is coming

The preparation for Christmas in progress. Actually it's already the part where we're focusing on waiting. The gifts are packed and hidden somewhere in the closets, fairy lights are twinkling in front of the house, ornaments are hanging all over the house, cakes are baked, cookies for the christmas tree are decorated with the frosting. The carp is murdered.

christmas tree cookies  made by me
white fluffy snow
Everything start looking more cosy. Snow is softly spraying snowing behind the window and covers the whole landscape of my "end of the world" with a fluffy white blanket. All over the house spreads the smell of cinnamon. The huge mistletoe is hanging above the hall. We bought it today with my dad at a market. The dumplings and tortellini are patiently waiting in the freezer. Even a tomato accidentally growing at the window is getting red, just like he's preparing for Christmas. The only missing are Christmas tree in a living room and Maurice. Luckly he's coming already tomorrow! I missed my cute Mausje and his squeaking these last few day.

I must admit I got used to this situation quite fast. After all it's my family home, the most cosy place in the world! And the evening Skype conversations reminded me of the times from before I moved to Holland. My mom actually said the same thing. Well... I feel very relaxed here. And I really hope that Maurice is gonna feel the same during this weekend.

Now I want to wish you all a merry Christmas. A lot of peace and love not only on these few day, but during the whole year, inspiration, motivation and taking the joy with whatever you're doing. The last words I leave to our favorite Katie and her comforting voice, which in this song work as a balm to my soul. I'm waiting for tomorrow, so I can follor her words with "...from now on, our troubles will be miles away..."


Have Yourself a Merry little Christams everyone

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Rodacy, do domu na święta!

Jestem w Polsce. Przyleciałam dziś na święta, żeby rodzinka nacieszyć się mogła mną przez cały tydzień. Trochę dziwnie było mi wyjeżdżać i zostawiać Maurycego znowu samego. Bardzo przywykłam już do jego obecności każdego dnia. Szczególnie, że parę ostatnich tygodni było dla nas dość ciężkie (rzeczywistość przestała nas rozpieszczać i skonfrontowała z pierwszymi prawdziwymi przeciwnościami). Na szczęście w piątek Maurycy dołączy do nas w Polsce i mam nadzieję, że będziemy mieć spokojne, pogodne święta. Odrobina relaksu się przyda, zwłaszcza mojemu ciężko pracującemu żywicielowi. 

Lot relacji Eindhoven - Kraków trwał planowane dwie godziny. Choć uwielbiam latać, muszę przyznać, że dzisiejszy lot nie należał do najprzyjemniejszych. Ewidentnie okres świąteczny generuje przyrost rodzinnych wizyt, a co za tym idzie: ilość dzieci na pokładzie sięgającą granic wytrzymałości. Czułam się jak w przychodni... Po całym pokładzie biegały dzieci, spacerowały matki z płaczącymi przez cały lot (!!!) niemowlętami, od klimatyzacji powietrze było suche i gorące, ledwo dało się oddychać. Choć mój sąsiad bynajmniej nie uprzyjemniał kwestii oddychania i tak... I uwielbiane przez wszystkich linie RyanAir ;) 

Swego czasu nie rozumiałam, dlaczego każdy tak na nie narzeka. Są najtańsze, mają wiele połączeń z ciekawymi miastami w Europie i jak dotąd nigdy nie miałam z nimi problemów z opóźnieniem. Zawsze na czas. Zrozumiałam dopiero po kilku regularnych lotach oraz porównaniu z innymi liniami. Przestrzeń między fotelami jest tak mała, że jeśli osoba siedząca przy oknie chce wyjść, stanowi to nie lada wyzwanie dla współpasażerów. Ale akurat w tej kwestii WizzAir wcale nie ustępuje im miejsca. Najbardziej dają się we znaki reklamy i wszelkie formy sprzedaży oferowane przez cały lot. To wszystko sprawia, że naprawdę zaczynasz żałować, że nie zabrałeś ze sobą słuchawek i jakiegokolwiek odtwarzacza muzyki. I mój faworyt: tandetna muzyczka z fanfarami podczas lądowania. Oczywiście w asyście gromkich braw! Brrr... Aż mi się włosy jeżą na myśl o tym. Jestem wielką, zagorzała przeciwniczką oklasków w samolotach. Ich obecność jest dla mnie zrozumiała i jak najbardziej dopuszczalna w przypadkach bardzo długiego kursu, ciężkich warunków atmosferycznych lub trudności z lądowaniem. Natomiast żaden z moich dotychczasowych lotów się do tych kategorii nie kwalifikował, a brawa zawsze mu towarzyszyły. Dlaczego w takim razie nie klaszcze się kierowcom autokarów po dotarciu do celu? W końcu statystycznie rzecz biorąc do wypadków drogowych dochodzi znacznie częściej niż do wypadków lotniczych... Dość narzekania. Dotarłam.

Rodzice czekali już na lotnisku. A w domu czekała na mnie niespodzianka: śnieg! W mojej małej wiosce "na końcu świata" leżał bialutki, wesoły śnieg. Jakże mi tego widoku brakowało. I przytulnej rodzinnej atmosfery. A na zakończenie mała radosna drobnostka: jak miło rozumieć to co mówią w telewizji! :)

piątek, 16 grudnia 2011

Koniec języka za przewodnika

Parę dni temu skończyłam moją pierwszą książkę do nauki holenderskiego, tym samym teoretycznie osiągając poziom A1. Podkreślam słowo teoretycznie, gdyż przez wszechobecny język angielski rozumienie ze słuchu oraz mówienie idzie mi bardzo mozolnie. Z czytaniem i pisaniem nieco lepiej. Bardzo powoli, ale robię pierwsze kroczki do przodu. Zaczynam nawet poprawnie wymawiać (choć nie zawsze) okrutne holenderskie głoski, jak gardłowe "g", które dla mnie brzmi jak "hrrr" tuż przed splunięciem (przepraszam, za nieapetyczne porównanie, ale ono chyba najlepiej obrazuje ów dźwięk). Zmorą jest nadal dźwięk "ui", którego nie jestem w stanie zrozumieć... Niby jak "au", ale jednak inaczej.

Wiem też, że od przyszłego roku będę mogła zacząć prawdziwy kurs językowy dzięki finansowemu wsparciu urzędu miasta. Podanie do Inburgering złożyłam zaraz po przyjechaniu do Nijmegen, natomiast przez różne formalności, o których wspominałam wcześniej, dopiero w poniedziałek otrzymałam zaproszenie na spotkanie (a jakże! w Holandii nic nie może odbyć się bez wcześniej umówionego spotkania), na którym przedstawione zostaną mi warunki oraz możliwe formy edukacji. Jedyny problem w tym, że spotkanie wyznaczono mi na przyszły poniedziałek o godzinie 14:00, a tego samego dnia, dwie godziny później mam samolot do Polski z Eindhoven, które jest w odległości mniej więcej półtorej godziny drogi publicznymi środkami transportu. Z tej  racja, taka opcja odpada. Dzwoniliśmy do Inburgering już parę razy w tym tygodniu z prośbą o przełożenie spotkania. Dalej nie znam nowej daty, więc najprawdopodobniej odbędzie się ono po Nowym Roku. Zapytacie, dlaczego tak panikuję, nachodzę ich i wydzwaniam? Otóż dlatego, że z wiarygodnych i potwierdzonych źródeł wiem, iż budżet na kursy dla emigrantów kończy się z tym rokiem w większości (o ile nie wszystkich) holenderskich miast, w tym Nijmegen. Dla uspokojenia dowiedzieliśmy się wczoraj, że nie muszę się martwić: nawet jeśli umowę podpiszemy w 2012 roku i tak się załapię, bo już mnie zarejestrowano i włączono w tegoroczny budżet. 

A skoro już jesteśmy przy kwestiach językowych, to przytoczę jedną z moich holenderskich wpadek. Podczas pewnej kolacji rodzinnej w restauracji w trakcie posiłku poprosiłam kelnerkę o wodę. Ta chcą się upewnić o jaką wodę mi chodzi zapytała czy gazowaną. Odruchowo odpowiedziałam po angielsku "Still!" [w tym kontekście, ang. niegazowana] dodając do wypowiedzi poziomy gest ręki mający obrazować brak bąbelków. Kelnerka popatrzyła na mnie zmieszana i czym prędzej zniknęła na zapleczu, a Rainier (chłopak Lizy) wybuchnął śmiechem. Nie bardzo rozumiałam o co im chodziło, dopóki parę tygodni później nie trafiłam w podręczniku na nowe słówka w trybie rozkazującym. Jak się okazało "Stil!" w języku holenderskim oznacza "Cisza!". Wyszło na to, że kazałam kelnerce się zamknąć, a dosadny gest ręki wcale nie pomógł w poprawnej interpretacji... 

Let the language be your guide

A few days ago I finished my first study book for dutch language, so it theoreticlly means that I reached level A1. I want to highlight the word theoretically, because due to omnipresence of the english language, talking and understanding the Dutch is going well slooooooow. I'm doing better with writing and reading. Still slowly, but I'm improving. I even started correctly pronouncing (though not always) the cruel dutch sounds, like guttural "g", which for me sounds more less like "hrrr" just before you spit (sorry for this unappetizing comparison, but it's best describing the sound). I still can not deal with the "ui" and I feel like it's just impossible to understand... Something in a way of "au", but not really... what the f** is wrong with that?!

I also finally know that in the coming year I'll be starting the real dutch course thanks to financial support of the City Hall. The application to the Inburgering I did send already just after I moved to Nijmegen, but  because of some formalities, which I mentiond before, I go the invitation for the appointment only this Monday (of course! in Holland nothing can be done without a prescheduled appointment). Than they're gonna let me know what are the criteria and possible forms of my education. The only problem is, that they planned for me the meeting next Monday at 2 pm, while I have a flight to Poland on the same day just two hours later from Eindhoven, which is away about 1,5 hour travel time with the public transportation. It can not go like this. We called the Inburgering already few times this week to ask them to postpone the meeting. I still don't know the date of a new appointment, so probably it's gonna be after the New Years. You may ask why am I getting so stressed and panic, keeping calling them and so on? Well, from the well informed and reliable source I know that the budget for the courses for emigrants and going to end with this year in most (if not all) of the dutch cities, including Nijmegen. Luckly yesterday we were informed that we shouldn't be worried: even if I'd sign the contract in 2012, I'm still gonna get it, causeI'm already registered and included into the budget.

And now, since we are already talking about the language issues, I'll share with you one of my epic fails with the dutch language. The other time we were having a nice family dinner in a japanese restaurant. When I asked a waitress for a glass of water, she asked after if I want a sparkling one. I reacted involuntarily with english "Still!" adding a horizontal hand gesture to make my answer more descriptive. The waitress looked at me confused and quickly disapeared in the kitchen, and Rainier (Liza's boyfriend) burst out laughing. I didn't really know what was it about, till a few weeks later I found out how to create an imperative in Dutch. It appeared that in Dutch "Stil!" means "Be quiet!". I literally told the waitress to shut up and the hand gesture definitely did not help to interpret it correctly...

wtorek, 13 grudnia 2011

Szykując się na Święta

Już za tydzień lecę do Polski, żeby spędzić cały tydzień w domu z rodziną w świątecznej atmosferze. Mam przynajmniej nadzieję na taką atmosferę. Zdając sobie sprawę z uciekającego czasu, wybrałam się wczoraj do centrum w poszukiwaniu prezentów. Pół godziny stałam gapiąc się na półki z zabawkami i próbując wybrać coś dla moich małych diabełków Olgi i Natalii. Ale co? Czego małe urwisy mogą oczekiwać od swojej cioci? Wróciłam z pustymi rękami licząc, że może niedługo dostanę objawienia w kwestii prezentów. 

W drodze powrotnej dla poprawy humoru poobserwowałam nieco okolicę. Coraz więcej wszędzie światełek, drzewek, ozdób. Moimi faworytami oczywiście są cukiernie, których witryny przypominają słodką fabrykę zabawek i chatek Świętego Mikołaja. Nawet w indonezyjskiej knajpce znalazła się całkiem pokaźna makieta świątecznego miasteczka. Ktoś może nazwać to komercją, sprzedawaniem świąt bożonarodzeniowych, ale dla mnie ten widok jest niezwykle radosny i kojący. Tym wszystkim zgorzkniałym Grinch'om polecam zatrzymać się przy jednej z wielu przyczep rozstawionych po całym mieście i sprzedających oliebollen. Ni to ciastko, ni pączek... kulki drożdżowego ciasta z rodzynkami lub kawałkami jabłka, smażone w głębokim tłuszczu i posypane cukrem pudrem. Bomba kaloryczna, ale za to jaka przyjemna :) A spieszyć się trzeba, bo waflowe przyczepy stać będą tylko do sylwestra!


W weekend dowiedziałam się też, że teść również zamierza zorganizować z nami wymianę prezentów zaraz po naszym powrocie z Polski. Dlatego też kazał nam się zastanowić nad listą rzeczy, jakie chcielibyśmy dostać. Niedługo mamy dostać też podobne spisy od niego oraz siostry Maurycego. Zawsze uważałam, że jest to bardzo przydatny i ułatwiający życie sposób wyboru podarunków. Przynajmniej kupujący nie traci czasu na wymyślanie, a obdarowanemu zaoszczędzi się rozczarowania po rozpakowaniu paczki. Niestety nie działa to w moim przypadku w odwrotną stronę. Najzwyczajniej w świecie nie potrafię takiej listy sporządzić.  Czemu? Bo nie ma wtedy niespodzianki! Kupowanie prezentu komuś, kogo jeszcze słabo się zna może być trudne bez jego sugestii, ale co to za frajda dostać coś czego się spodziewasz? Pragmatyzm zabija cały czar i urok. 
A Wy co chcielibyście dostać pod choinkę?

Christmas preparations

In a week from now, I'm going to Poland to spend the whole week at home with my family in a festive atmosphere. At least I hope so. Realizing about running out the time, I went yesterday to the city center looking for the christmas gifts. I was standing for a half an hour staring at the shelfs with toys and trying to figure out what should I get for my little two devils Olga and Natalia. I have no clue. What do these little urchins may expect her aunt to bring them? I came back home with nothing hoping I'm gonna get some kind of revelation about this issue soon.

On the way back home to get in a bit better mood I started watching carefully our neighbourhood. There's more fairy lights, christmas trees and ornaments with everyday. My favorites are of course the confectioneries, which windows looks like cute toys factory and Santa's hut. Even in an indonesian cafeteria I found quite a big model of a christmas town. Someone may call it commerce, selling the Christmas, but for me it's a very joyful view. And to all these Grinches I recommend to stop by one of the many trailers standing all over the city and offering oliebollen. It's something like a donut but way way heavier and thicker. Made of yeast dough with raisins or pieces of apple, fried in a deep oil and covered with powder sugar. Massive caloric bomb, but soooo good :) And you need to hurry. These waffles trailers are gonna be there only till New Years Eve! 


piątek, 9 grudnia 2011

Pomarańczowe nadzieje na Euro 2012

Nosiłam się z zamiarem napisania tej notatki już od tygodnia i odwlekałam, bo zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. Zresztą nikogo kto mnie zna, nie powinno to dziwić, gdyż football nigdy nie miał dla mnie specjalnego znaczenia. Nie mogę natomiast tego samego powiedzieć o Maurycym, który przez kilka ostatnich tygodni żył w dziwnie podekscytowanym oczekiwaniu, pełen nadziei aż do ubiegłego piątku. Wtedy to nastał dzień wielkiego rozczarowania: losowanie do Euro 2012.

Wspomniane rozczarowanie dotyczyło głównie miasta, w którym reprezentacja holenderska będzie rozgrywać mecze. Wbrew wielkim nadziejom Holendrów na rozgrywki w jednym w polskich miast, wylosowali swoją największą obawę: leżący na wschodzie Ukrainy Charków. Czy znaczy to, że kibice holenderscy do Polski nie przyjadą? Ależ skąd! Moi znajomi nadal planują wakacje w Krakowie. Ktoś zapyta: czemu Kraków? Przecież on nawet nie znajduje się na liście miast, w których Euro 2012 będzie się odbywać! Rozwiązanie jest banalnie proste, Oranje wybrali właśnie Gród Kraka jako swoją bazę wypadową, a dokładniej to zamierzają ulokować się naprzeciwko Wawelu, w hotelu Sheraton i trenować na stadionie Wisły Kraków. Jak mówią statystyki, wielu fanów piłki nożnej podąży ich śladami, żeby chociaż podejrzeć swoją drużynę na treningach i spędzić czas w uroczym, pełnym rozrywek Krakowie niż odległym i "srogim" Charkowie. 

Warto wspomnieć jeszcze, że Holendrzy pokładali wielkie nadzieje na wylosowanie Gdańska. W mediach, a szczególnie w radio (a w ślad za nimi Maurycy) rozwodzono się nad piękne tego miasta i zachwycano architekturą. "Gdańsk wygląda zupełnie jak holenderskie miasto!!" - słyszałam w kółko oglądając kolejne fotografie. Oczywiście, że wygląda! Przecież należał do Ligii Hanzeatyckiej! Wszystkie hanzeatyckie miasta charakteryzują się gotykiem ceglanym, bo w czasach prosperity Hanzy mogły pozwolić sobie na realizację inwestycji budowlanych. Ten sam czas rozbudowy oznacza podobny styl architektoniczny. 
Natomiast zgadzam się z ich zachwytami: Gdańsk piękny jest.

Orange hopes for Euro 2012

I was planning to write this post for already a week and I was just postponing it all the time, cause there was always something more important to do. Besides nobody who knows me would be surprised, because football simply didn't mean a lot for me. I can not say the same about Maurice, who for the last few weeks was living in some weird excitation and waiting with the hope till the last friday. That was a day of a great disappointment: draw for the Euro 2012.

The disappointment was mostly about the city, where the dutch football team is going to play. Against the hopes of Dutch for the game in one of polish cities, they got their biggest anxiety: located far away in the east of Ukraine Kharkov. Does it mean that dutch football fans are not gonna come to Poland? Nothing like! My friends are still planning their summer holiday in Krakow. Someone may ask: why Krakow? It's not even on a list of the cities where matches are about to be played. The solution is very simple, Oranje  have choosen this city for their base. More precisely, they are gonna stay in the Sheraton hotel just in front of the Wawel Castle and are going to practice at the Wisla Krakow stadion. According to the statistics most of the fans is gonna follow their football team, at least to see them training and to spend some time in a lovely, full of entertainment Krakow, which is clearly closer than "ruthless" Kharkov.

It is worth to mention that the Dutch were really hoping for Gdansk. In media and especially in a radio (and following after that by Maurice) everyone was dwelling on the beauty of the city and its architecture. "Gdansk looks just like a dutch city!" - I heard over and over watching the pictures. Of course it does! It was part of the Hanseatic League! All hanseatic cities are known for the brick gothic, because in the times of Hansa's prosperity they could afford big construction investments. The same period of development means a similar architectonic style. But I really have to agree with the whole delight: Gdansk is beautiful indeed. 

środa, 7 grudnia 2011

Zagłębie e-turystyczne

Niedawne warsztaty prowadzone przez Undutchables w ramach International Meeting Day, o których wspominałam wcześniej, zaowocowały nową inspiracją. Zamiast szukać jakiejkolwiek pracy, w której moja znajomość języka polskiego byłaby głównym kryterium i wyczekiwać kolejnych ogłoszeń na portalach internetowych, postanowiłam zacząć od firm, a nie stanowisk. Przeanalizowałam swoje tło zawodowe, zainteresowania i inspiracje, żeby zdefiniować dokładną branżę, w której chciałabym pracować i która wpisywałaby się w moje motto "Dziel się entuzjazmem i pomóż uszczęśliwić innych". I znalazłam: firmy zajmujące się dokonywaniem rezerwacji online! 

Mając już cel, zaczęłam wyszukiwać agencji, które mają biura w Holandii i z wielką radością odkryłam, że jeśli chodzi o tą branżę, to zamieszkuję właściwy kraj. Największa i chyba najbardziej znana platforma do rezerwacji hotelowych na całym świecie jest, uwaga uwaga, holenderska i ma główną siedzibę w Amsterdamie! Kolejna instytucja, tym razem oferująca sprzedaż Rail Pass'ów dla turystów chcących zwiedzić Europę pociągiem, również wywodzi się z kraju wiatraków i mieści w Utrechcie. Oczywiście nie są to jedyne tego typu agencje. Skąd u Holendrów ta pomysłowość? ;)

Co więc teraz robię? Uderzam u źródła, przeszukuję ich strony internetowe i jeśli nie mają właśnie wolnych pozycji, które by pasowały do mojego CV, piszę otwarty list motywacyjny. Dopiero zaczęłam w zeszłym tygodniu, więc trzymajcie mocno kciuki. Może wkrótce coś się trafi! Nadzieja umiera ostatnia.

E-tourism field

Last workshops orginized by Undutchables, as International Meeting Day, which I mentioned before, resulted with a whole new inspiration. Instead of looking for any job where my knowledge of Polish language would be the main criteria and keep searching for new adverisements online, I decided to change my tactic. I'm gonna start with companies I'm interested in, not the vacancies. I analized very carefuly my working background, interests and inspirations to define my brand. A brand I would like to work in and that would suit my motto "Share your enthusiasm and help other people to be happy". So I found: companies offering online reservations!

 When I already had my goal, I started looking for agencies that would have their offices in Holland. I have to say, I was very happy to discover that when it comes to this brand, I'm already in the right country. The biggest and best known worldwide platform for hotels online booking is, attention attention, Dutch and based in Amsterdam! Another firm, this time offering sale of rail passes for tourists also comes from the country of windmills and has its headquarter in Utrecht. Of course these are just examples... there is more of this kind of companies. Where did the Dutch get so ingenious? ;)

So what am i doing now? I'm heading to the source, checking their websites and if they don't have any vacancies that would match my CV, I just write an open motivation letter for them. I just started last week, so cross your fingers! Maybe soon I'm gonna get something. Hope dies last.

niedziela, 4 grudnia 2011

Rowerowi porywacze

Jak już wspominałam wcześniej nie raz, rower w Holandii to rzecz obowiązkowa. Każdy statystyczny mieszkaniec tego kraju posiada przynajmniej jeden jednoślad. Sklepy rowerowe oraz z częściami są niezwykle lukratywnym biznesem, a ceny niektórych modeli sięgają nawet ponad tysiąca Euro. Jest to też jeden z najczęstszych obiektów jakie upodobali sobie złodzieje.

Według danych Holenderskiego Biura Statystyk (CBS), w roku 2010 policja przyjęła 105 tysięcy zgłoszeń kradzieży rowerów. A musimy jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że wiele osób nie zgłasza tego policji, bo szanse na odzyskanie jednośladu są, hmm... małe. Szczególnie jeśli rower był popularnym modelem jak nasz omafiets oraz nie posiadał znaków szczególnych... cóż, bądźmy realistami. I tak właśnie dzisiejszej nocy dołączyliśmy do grona okradzionych. Nasz rower został skradziony :(

Po dłuższym namyśle i konsultacjach Maurycy postanowił jednak zgłosić rabunek na policji. Nie dlatego, że wierzymy w jego odnalezienie, ale dlatego że po miesiącu, jeśli policja zguby nie znajdzie, można kupić za około 50 Euro jeden z bezpańskich rowerów, jakie znaleźli i nikt się po nie nie zgłosił. Cena niewielka (jak na holenderskie standardy) a jakość całkiem sensowna. A potem solidny łańcuch i liczmy, że nie padniemy znowu ofiarą złodzieja. 

Na koniec optymistyczny akcent. Czasami właściciele odzyskują swoje zguby. Ostatnio przeczytałam o pewnej mieszkance Utrechtu, która zgłosiła kradzież w 2001 roku i policja odnalazła jej rower... po 10 latach. Niby późno, ale zawsze coś!

The bicycle kidnappes

As I mentioned before, a bicycle in Holland is an obligatory item. Every statistic citizen of this country has at least one bike. Bicycle stores and the ones with bicycle parts are a very lucrative business, while prices of some of the models reaches even over a thousand euros. It's also one of most popular targets of the thieves.

According to Dutch Statistics Office (CBS) in 2010 police received 105.000 notifications about stolen bicycles. That's a lot if you realize that many people just don't report about the theft to the police, because chances for getting their bicycle back are hmmm... low. Especially if the bike was one of most popular models, just like our omafiets and didn't have any characteristic or unusual details... well, let's be realists. And that is how we joined the club of robbed tonight. Our bike got stolen :(

After some deliberation and consultation Maurice decided to report it the the police. Not because we believe we're gonna get our bike back, but because of the fact, that if your bicycle was stolen and you report it, after a month if the police still didn't find it, you can buy one of the abandoned ones they store. And it's quite cheap... even 50 Euros. For the Dutch standards it's a very reasonable price for a good quality. This time, were're also gonna buy a solid chain with big lock and we hope, that we're not gonna be robbed again. 

To cheer up... Sometimes the owners get back their losts. I lately read an optimistic story about a woman from Utrecht, whos bicycle was stolen in 2001. She reported that fact to the police and they found it... after 10 years. A bit late, but still! 

czwartek, 1 grudnia 2011

Zimowa aura

Grudzień nastał. A wraz z grudniem wielkie przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy wyczekują wyprzedaży, myślą o prezentach, w sklepach pełno ozdób choinkowych. Do łańcuchów i okolicznościowego oświetlenia na ulicach w centrum Nijmegen dołączyły urocze choinki (których dwa dni temu jeszcze nie przyuważyłam) przytulające się do dosłownie każdej latarni lub słupa. W witrynach sklepowych wciąż króluje Sinterklaas a raczej jego uwielbiani przez dzieci pomocnicy. Brakuje tylko śniegu.

Cóż zatem mamy w zamian? Deszcz. Po pięknej pogodnej i przyjaznej aurze, która towarzyszyła nam przez całą jesień, dziś ponure chmury i mżawka zwiastują (?) nadchodzącą zimę. Jak zima właściwie wygląda w Holandii? Ponoć czasem pada śnieg. Aczkolwiek ja nie miałam przyjemności uświadczyć jego obecności podczas moich zeszłorocznych wizyt. Co najwyżej szarugę i deszcz. Może pecha miałam. A może szczęście, ponieważ trochę nie wyobrażam sobie jazdy na rowerze przez zaspy. Ale wszystko przede mną. Ponoć największe emocje zaczynają się, kiedy mokra ulica zamienia się w taflę lodu.

Swoją drogą nigdy w życiu nie przypuszczałam, że będę jeździła na rowerze w grudniu i co więcej, będzie mi to sprawiało przyjemność. Moje zdolności poruszania się po mieście jednośladem poprawiły się i zapuszczam się nawet w środek zatłoczonego centrum na moim omafiets. Już nie boję się innych rowerzystów. Teraz mnie drażnią! Zaczynam zachowywać się jak zirytowany właściciel samochodu, któremu drogę zajechał tak zwany niedzielny kierowca. Ponieważ jestem grzeczna i dobrze wychowana, nie rzucam się na delikwenta z krzykiem, ale w głowie mi się gotuje od epitetów i uwag w stylu "jak jedziesz idioto! kto dał ci ten rower! No, już, pedałuj a nie baw się komórką" Cóż... Integruję się.

The winter aura

December has come. And with December came also big preparations for the Christmas. Everyone is waiting for sales, thinking about the gifts, shops are filled with christmas ornaments. Among tinsels and fairy lights on the streets of the city center of Nijmegen, now there are also cute little christmas trees glued to almost every single street lantern or pole. Two days ago I haven't seen them yet. In the shopwindows there are still adored by everyone little helpers of Sinterklaas. The only missing thing is snow.

What do we have than? Rain. After a long warm autumn with a beautiful weather, today's gloomy clouds and light shower rain announces coming of the winter. How does winter look like in Holland by the way? Apparently is does snow. However I have never noticed any sign of that during my last year visits. Only rain. Maybe I was unlucky. Or maybe I was actually luck, because I can not really imagine myself cycling throgh the snow. It's all still waiting for me. I heard the most fun starts when a wet street turns into the sheet of ice. 

By the way, I would never thought in my entire life that I'm gonna be riding a bike in December and I'm actually gonna like it. My ability of transporting myself with this vehicle around the city is getting better and now I even dare to go through the crowded city center with my omafiets. I'm not afraid of other cyclists anymore. Now I'm annoyed with them! I start behaving like a frustrated car drived who has to deal with Sunday drivers on his way. Because I'm a good, well raised girl I don't swear in their direction, but my head is full of epithets like "Look where you're going you idiot! How gave you this bicycle?! Go, go and stop playing with your cell phone, just gooo!" Well... I'm intergrating...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...